Długo na ten rozdział czekaliście, ale nie spodziewajcie się cudów. To jedynie 3 strony, nie ma czym się chwalić. Jednak to co miało być w nim zawarte, zostało i nawet mi się podoba. A Wam jak??
U mnie się trochę uspokoiło... Idzie mi coraz lepiej, niektórzy mogą wiedzieć o co chodzi :)
Jeśli już mowa o postępach... Rozdziału 20 nawet nie zaczęłam (po prawdzie ten publikuję od razu po napisaniu, żebym jeszcze nie zmieniła zdania, bo ostatnio mam jakieś wahania nastroju:D), ale na pocieszenie mogę powiedzieć, że jeszcze przed nim będzie miniaturka. Przynajmniej taką mam nadzieję!
Jak ktoś chce być informowany o nowych rozdziałach niech napisze to w komentarzu wraz z kontaktem.
Bitwa
nie rozpoczęła się na dobre, trwała zaledwie kilkanaście minut, a wszyscy byli
już na polu walki. Śmierciożerców było o wiele więcej niż się spodziewali, ale
ich także nie było mało. Teodor posłał w stronę jednej z osób w czarnych
szatach zaklęcie Conjunctiviti, a
mężczyzna krzyknął i zaczął machać rękoma na oślep. Nott już po chwili walczył
z kolejnym sługą Macnaira. Uchylił się przed Immubilus, gdyby nie jego szybki refleks zapewne dawno by już nie
żył.
Rozejrzał
się wokoło, poszukując kolejnej walki. Śmierciożercy przeważali, wszędzie było
widać ich powiewające peleryny.
– Nott! – krzyknął ktoś. Obrócił się w stronę
głosu; zobaczył Pottera walczącego z piątką śmierciożerców. Zrozumiał, że Harry
potrzebował jego pomocy, szybko włączył się do walki.
W
stronę jednego posłał szybko Incarcerous
powodując, że spętały go pęta, następnego oślepił, a pozostałą dwójką zajął się
Potter.
Bitwa
trwała już jakiś czas, chociaż nikt tego nie liczył. Wszystkim ubrania kleiły
się do ciała, nikt nie był przynajmniej odrobinę zraniony i w miarę możliwości,
chwili spokoju leczyli się nawzajem. Astoria biegła w stronę Neville’a. Chwilę
wcześniej dostał Drętwotą, odleciał w
stronę kamieni i uderzył o nie głową. Nie ruszał się odkąd go zobaczyła. Biegła
ile sił w nogach, nie zważając na nic. Miała nadzieję, cholerną nadzieję, że to
tylko jakiś koszmar, że uleczy Neville’a, a on wstanie i zacznie znowu walczyć.
Niestety, im dłużej to trwało, miał coraz mniejsze szanse.
– Neville! – krzyknęła i upadła obok niego na
kolana.
Z
jego roztrzaskanej głowy sączyła się krew, powstała jej duża kałuża obok niego.
Oczy miał szeroko otwarte, a spojrzenie puste. Astoria jęknęła, zaczęła płakać.
Po chwili patrząc na niego, dotknęła jego powiek, zamykając mu oczy.
– Astoria! – wykrzyczał ktoś. – Rusz się!
Wzięła
głęboki wdech i wstała, pośpiesznie odsyłając ciało Neville’a do miejsca, do
którego śmierciożercy nie mogli się dostać.
Pansy
widziała jak Ginny upada od Drętwoty,
którą dostała w plecy, jej rude włosy falują na wietrze, a głowa rozbija się o
kamień. Po ostatniej nocy miała wystarczająco dużo poczucia winy, pomimo
wszystko, pomimo Harry’ego… Wbrew sobie podbiegła szybko do pani Potter,
uleczyła jej głowę, następnie ocuciła kobietę.
– Dziękuję – powiedziała szybko Ginny, patrząc
na Pansy zielonymi oczami.
– Nie ma sprawy – mruknęła. – Ty zrobiłabyś to
samo.
Wiedziała,
że kobieta stojąca naprzeciwko nie zrobiłaby tego. Zbyt wiele plotek rozeszło
się w ostatnich dniach na temat jej i Harry’ego, w zbyt wiele plotek Ginny na
pewno uwierzyła chociaż Pansy się nie dziwiła. Większość było prawdą… Bądź co
bądź Pansy czuła się zbyt źle z tym, że to z nią Harry zdradził Ginewrę… Nie
mogła postąpić inaczej, musiała jej pomóc.
Harry
odwrócił się w idealnym momencie, żeby zobaczyć jak Pansy pomaga wstać jego
żonie z ziemi, na jej włosach ledwo dostrzegł krew, serce podskoczyło mu do
gardła, ale uspokoił się widząc, że Ginny nic nie jest. Zatrzymał się w walce, unosząc tarczę, gdy
kobiety zaczęły szybko ze sobą rozmawiać. Niby to Ginny posyłała dziękujące
spojrzenie Parkison, ale z drugiej w jej pozie było coś bardzo nienaturalnego.
Potter zmarszczyła brwi i fuknęła ze złości kiedy rozmówczyni odeszła po czym
odwróciła się w jego stronę. Uśmiechnęła się, według Harry’ego trochę sztucznie
i po chwili jej osoba ponownie rzuciła się w wir walki. Pomagała Deanowi, walcząc
jednocześnie z innym śmierciożercą. Była świetna, doskonale radziła sobie z
przeciwnikami i nie wiedział jakim cudem dała się zaskoczyć. Ale najważniejsze
było to, że dzięki pomocy Pansy Ginny była cała.
Rozejrzał
się wokoło, szukając jakiegoś przeciwnika. Nie chciał patrzeć na ziemię, zbyt
wiele ciał tam leżało, zarówno śmierciożerców, jak i członków zakonu. Mimowolnie
jednak co jakiś czas spojrzał się na nią, by zobaczyć czy nie potknie się o coś. Jego uwagę przykuło ktoś, ktoś
nieżywy w brudnych ubraniach, leżący twarzą zwróconą ku ziemi, a jego, kobiety,
czarne włosy były rozrzucone wokoło głowy niczym aureola. Serce zaczęło mu bić
jak oszalałe, wiedział, że może zobaczyć tam coś obrzydliwego, nigdy nie
odwracało się ofiar, nikt nie wiedział w jakim stanie mogły być zwłoki, ale on
musiał wiedzieć… Musiał wiedzieć czy to Pansy.
Draco
odwrócił się, kulejąc, aby zobaczyć jak zielony promień trafia Astorię w pierś,
jej ciało sztywnieje, a ona upada twardo na ziemię. W pierwszych sekundach nie
wiedział co się stało, ale gdy informacja ta dotarła do niego, uderzyła w niego
podwójnie.
– NIE! – krzyknął i rzucił się ku żonie.
Położył
sobie jej głowę na kolanach, głaskał ją po jej bladej cerze, zbierał jej
brązowe włosy i bawił się nimi. Łzy ciekły po jego twarzy, spojrzenie miał
puste, ruchy jakby mechaniczne. Kołysał się w przód i w tył, powtarzając jej
imię, wymawiając „nie” raz po raz.
Bitwa toczyła się jakby poza nim, nie widział przelatujących tuż nad głową
śmiercionośnych płomieni, nie obchodziło go to, że stał się łatwym celem.
– Draco, cholera, rusz się! – wykrzyknął
Teodor, biegnąc ku niemu, nie zdając sobie sprawy z tego, czemu jego przyjaciel
klęczy nad kimś.
W
głowie Notta pojawiły się czarne myśli. Stanął jak wryty, kiedy zobaczył twarz
Astorii.
– O nie, nie – szeptał.
Jeszcze
kilka minut wcześniej widział jak odsyłała ciało Neville’a w bezpieczne
miejsce, a teraz ona sama… Przełknął ślinę i położył dłoń na ramieniu Malfoya.
– Draco – powiedział cicho. – Chodź, musimy
odesłać ją do…
– Ona nie mogła umrzeć, nie rozumiesz?! –
wydarł się. – Nie mogła mnie zostawić samego!
Trzymał
Astorię za rękę, zacisnął palce na jej nadgarstku i patrzył się na Teodora oczami
pełnymi łez.
– Ona nie odeszła, nie mogła, jasne?
– Draco…
Długi
okres czasu zajęło Teodorowi namówienie Draco, żeby razem z Astorią
teleportował się gdziekolwiek. Kiedy w końcu poskutkowało rozejrzał się po
polu, dziwiąc się, że nikt nie zaatakował go. Przecież był tak doskonale
wystawiony na wszystkie zaklęcia.
Walczyło
niewiele osób, słońce zachodziło za horyzont. Nott poszukał jakiegoś
przeciwnika i jego wzrok powędrował na lewo, gdzie, jak się domyślał, Harry
walczył z Macnairem. Walden rzucał coraz to wymyślniejsze klątwy, a Potter z
większym trudem je odpychał. Kulał na jedną nogę, a ze skroni ciekła mu krew.
Nie myśląc o niczym innym Teodor podbiegł do nich i włączył się w walkę.
– Nott! – wykrzyknął Walden. – Ty przebrzydły
zdrajco! Jeszcze żyjesz?!
– Jak widzisz, Macnair! I mam się całkiem
nieźle – wykrzyknął, wysyłając w stronę mężczyzny niewerbalną Avadę Kedavrę. Niestety, przeciwnik
uchylił się od zaklęcia i posłał w stronę Notta zielony płomień.
– Pieprz się, Nott!
– Z miłą chęcią!
W
momencie kiedy Harry odleciał od nich kilkanaście metrów za sprawą zaklęcia
rzuconego przez Macnaira Teodorowi wydawało się, że to koniec. Był ranny, nawet
dość poważnie, a co najgorsze zmęczony. Może i trzymał się na nogach, walczył
nadal dość dobrze, to była to bardziej chęć przeżycia niż zabicia kogoś innego.
Wiedział, że ma dla kogo żyć, że są osoby, które go potrzebują, kochają i…
Zielony
płomień leciał w jego stronę z zawrotną prędkością, Teodor widział tylko go,
wokół niego czas stanął, nie widział walczących przyjaciół, nie widział
podnoszącego się z ziemi Harry’ego, który posłał w stronę zbyt wesołego
Macnaira Avadę Kedavrę. Liczył się
tylko promień śmierci, którego Nott nie mógł już zatrzymać. Zamknął oczy, po
czym coś go odrzuciło, lecz nie tak jak się spodziewał do tyłu, ale w prawą
stronę. Podniósł się do pozycji siedzącej i rozejrzał wokoło. Z boku, trochę
dalej, leżało ciało Waldena, a tuż przy nim Tom Seeley patrzył na niego pustymi
oczyma i z zastygłymi w ostatnim uśmiechu wargami.
Podzielcie się swoimi wrażeniami odnośnie rozdziału w komentarzu, dobrze?
Pierwsza! Rozdział świetny! Tak jak zawsze ciekawy i trzymający do końca w niepewności.
OdpowiedzUsuńNajbardziej żal zrobiło mi się Dracona został zupełnie sam z synem. Bardzo ale to bardzo mi tego żal. A jeśli chodzi o Pansy to ona przeżyła prawda?
Ale tak jak mówiłam rozdział super. Czekam na równie wspaniałe dalsze losy bohaterów. I życzę owocnej weny.
Pozdrawiam Zuzka.
Ps. Zapraszam do mnie na bloga.
Genialny rozdział! Całość bardzo mi się podobała i najbardziej zaskoczona byłam śmiercią Astorii oraz tym, że Seeley uratował Teodora. Życzę weny i czekam na następny rozdział.
OdpowiedzUsuńWooow😍 zajebiste *-* czekam na dalsze i zapraszam do mnie! Moj pierwszy blog. http://zakazaneuczucie-dramione-hansy-i-inne.blogspot.com/?m=1
OdpowiedzUsuń