1.6.15

ROZDZIAŁ 7

Dziś dzień dziecka! Byliśmy całą szkołą w kinie, przecież nauczycielom też nie chce się robić lekcji... Nam to nawet pasuje, mniej rzeczy do poprawy... Chociaż też coraz mniej dni... Kurcze, za dwadzieścia sześć dni wakacje, też to czujecie? Ja zaczynam trochę wcześniej, bo dziewiętnastego! Z jednej strony nie mogę się doczekać, z drugiej jednak... dwa miesiące bez moich przyjaciół. To trochę przytłaczające.
Następny rozdział w ostatni tydzień roku szkolnego czyli dwudziestego drugiego czerwca! 
Dziś rozdział niebetowany, zwyczajnie napisałam go na ostatnią chwilę. Wszystkie błędy są tylko i wyłącznie moją winą.
Do zobaczenia!


Teodorowi wydawało się, że już nic nie może pójść źle. Potter wierzył, że jest po tej dobrej stronie, śmierciożercy uważali go za swojego, Walden Macnair coraz bardziej mu ufał Hermiona była bezpieczna, a co więcej, częściej zwracała na niego uwagę, widział te jej spojrzenia i… po prostu miał nadzieję, że niedługo mu wybaczy, ich córka się urodzi i będą szczęśliwi. Co z tego, że kolejna wojna była za pasem a Tom kręcił się wokół Hermiony? On i tak da radę, wiedział to.
A potem było to spotkanie z Lady Nadiane… Zawsze lubił spać do późna, dlatego bardzo wkurzył go fakt, że o piątej nad ranem zapukał do niego Potter. Poinformował go, że ktoś chce się z nim spotkać. Ospały, zszedł na dół, tam spotkał Hermione. Jej daj mi trochę czasu spowodowało u niego ogromną wiarę w to wszystko, co było przed nimi. Nie mógł dopuścić do tego, aby w przyszłości był on i ona. Muszą być oni. Wiedział, że zaufania Hermiony zdobyć tak łatwo się nie da i będzie musiał zaczynać od początku… Czekała go żmudna praca; praca którą musiał wykonać, nie było innego wyjścia. Nawet gdyby to wyjście było, nie skorzystałby z niego.
Macnair wie, że jesteś w ciąży Hermiono. I wie też, że ojcem twojego dziecka jest Teodor. Widział jak Hermiona blednie, jej palce zaciskają się na fotelu i robią się wręcz białe. On sam nie czuł się lepiej. Gdyby stał, zapewne upadł by z wrażenia. Jak Macnair się dowiedział? Od kogo? Jakim cudem, skoro sam Teodor dowiedział się niespełna dwa tygodnie temu?
Hermiona była tak sparaliżowana, że bez zbędnych tłumaczeń udało się mu ją poprowadzić do gabinetu, który przydzielił im Potter. Usiadła na kanapie, którą ruchem nadgarstka wyczarował, wypiła zrobioną przez skrzaty herbatę a potem zarzuciła mu winę za to, że nie dopilnował tego wszystkiego. Posprzeczali się, wyszła, a go olśniło!
Pamiętał jak dostał list od Dracona.
Teo!
Dzięki za ostrzeżenie! Na pewno będę uważał i w razie możliwości jak najszybciej skontaktuje się z Potterem. Zobaczymy jak będzie, ale mam nadzieje, że nie zignoruje naszych ostrzeżeń. Nie chcę od nowa tego wszystkiego zaczynać. Jeśli masz stuprocentową rację, to oznacza tylko jedno: wojna. Znowu. Nie chcę ponownie przez długie miesiące martwić się o życie najlepszych przyjaciół i w tym wypadku najważniejszych dla mnie osób: Astorii i Scora. Nie obraź się, ale tak właśnie jest. Wiem, że do niedawna to Wy – Pansy, Zabini i Ty – byliście tymi, którzy znaczyli dla mnie najwięcej, ale gdy się zakłada rodzinę… Zresztą, sam powinieneś się o tym niedługo przekonać. Właściwie, czemu się nie pochwaliłeś? A jest czym! Widziałem ją, Hermionę, ostatnio, gdy wyszliśmy z Marcusem na Pokątną do baru. Nie to, że Granger kiedykolwiek mnie interesowała w ten sposób, ale uwierz, teraz, w tym stanie, wygląda bardzo ładnie!
Nie będę przedłużał, bo zaraz mam obiad u rodziców.
Trzymaj się tam, gdziekolwiek jesteś!
D.
Cholera.
Draco był wtedy, tamtego dnia, z Marcusem i to pewnie ten... człowiek, którego uważał za przyjaciela, brata… doniósł…. na niego, na Hermionę, na jego córkę!
Jasna cholera.
***
 – Wiem kto doniósł Waldenowi o twojej ciąży.
Zapanowała cisza, dość ciężka, trudna do zniesienia dla nich obojga.
 – Więc? –mruknęła Hermiona, masując dłonią swój brzuch.
Westchnął i omiótł ją spojrzeniem. Choć, jak zauważył, jej brzuch stawał się coraz większy, z dnia na dzień wyglądała coraz piękniej. Była jego ideałem, jego ukochaną, jego kochaną Hermioną i nie mógł pozwolić sobie na to, żeby ją stracić.
Hermiona przymknęła na chwilę oczy i przełknęła głośno ślinę.
 – Jadłaś coś dziś? – spytał.
Granger jedynie pokręciła głową. Zrobiło mu się słabo na samą myśl. Dochodziła jedenasta, ona wstała tuż po piątej i do tej pory nie miała nic w ustach.
 – Wytłumaczę ci wszystko, ale najpierw chodźmy coś zjeść.
Obawiał się, jak zareaguje na jego dotyk; bał się, że go odepchnie, kiedy złapie ją za rękę. Nic takiego jednak się nie stało. Odetchnął pod nosem i pociągnął ją delikatnie za sobą w stronę jadalni. Dotyk jej palców złączonych z jego dawał mu jakąś niesamowitą siłę. Nie wiedział jak, ale wydawało mu się, że teraz mógłby pokonać wszystko i wszystkich. Otworzył przed nią drzwi i weszli do środka. W pomieszczeniu było niewiele osób; George Weasley jadł jajecznicę, Astoria Malfoy popijała kawę, trzymając na kolanach rocznego Scorpiusa a obok siedzący Draco kiwnął im na przywitanie głową i uśmiechnął się do Teodora na widok ich złączonych dłoni. Oprócz nich w stołówce siedziało kilkoro osób, których Nott nie znał, lub znał tylko z widzenia.
Hermiona stanęła i zaczęła rozglądać się po sali.
 – Może koło Malfoy’ów? – spytał, po czym szybko dodał: – Jeśli oczywiście ci to odpowiada.
W odpowiedzi mruknęła coś brzmiącego jak „dobra”.
Teodor usiadł tuż obok Hermiony i stuknął różdżką w stół. Na blacie pojawiły się różne potrawy.
 – Blaise już jest? – spytał Nott, nakładając jedzenie na swój talerz.
Draco zaprzeczył głową.
 – A Marcus? – Teodor wymówił jego imię z wyraźną pogardą, zza zaciśniętych zębów.
 – Też nie. Potter zlecił mu jakąś misję i wróci za jakiś miesiąc, może dłużej.
Nott westchnął i zamknął oczy.
 – Podejrzewasz Downey’a? – mruknęła Granger, biorąc łyk soku.
Hermiona miała okazję poznać Marcusa jakieś dwa lata wcześniej, na urodzinach Blaise’a. Już wtedy wydawał jej się przesympatycznym człowiekiem, który wiecznie jest entuzjastycznie nastawiony do życia. Myślała, że kto jak kto, ale on nigdy nie przestąpiłby na złą stronę a co gorsze, nie zdradziłby przyjaciół. Niestety, pozory mogą mylić.
Teodor w odpowiedzi kiwnął głową.
 – Draco, pamiętasz ten list, który mi wysłałeś mniej więcej po czterech miesiącach mojej misji?
 – Ten o wartości ludzi? – odpowiedział Malfoy po chwili zastanowienia. – Pamiętam.
 – Napisałeś mi wtedy, że kiedy byłeś z Downey’em na Pokątej, widziałeś Hermionę i tak dalej.
 – Tak, szliśmy do baru. O co w ogóle chodzi?
Teodor przełknął głośno ślinę.
 – Macnair’owi ktoś powiedział o naszym dziecku. – Kątem oka spojrzał na jedzącą kanapkę Hermionę. – I myślę, że tym kimś jest Marcus.
 – Oszalałeś! – wykrzyknęła Astoria, która do tej pory przysłuchiwała się rozmowie. – Marcus niczego takiego by nie zrobił!
 – Nie broń go, Tori – warknął Teodor.
***
Hermionie zdawało się, że teraz mogą już tylko czekać. Tuż po śniadaniu Teodor wyjaśnił jej czemu podejrzewał Marcusa i razem udali się do Harry’ego, który tylko potwierdził, że Downey jest na misji i nie wróci szybko.
Teraz, gdy leżała w łóżku, prosiła Merlina, by komuś zachciało się do niej zajść. Od kilkunastu minut ból jaki nią ogarnął był nie do wytrzymania. Zaciskała dłonie na pościeli tak, że pobielały jej knykcie.
 – To jeszcze nie twój czas – szepnęła, kiedy poczuła mocne kopnięcie dziecka.
Nie wiedziała ile trwało to wszystko; może minęło zaledwie kilka minut, może kilka godzin a może dni, ale gdy usłyszała pukanie do drzwi, poczuła się jak zbawiona.
Nie miała siły krzyczeć, musiała liczyć na to, że ten ktoś za drzwiami nie zrazi się brakiem odpowiedzi a wręcz przeciwnie – zaniepokoi go.
Pukanie powtórzyło się, lecz tym razem było bardziej natarczywe i głośniejsze.
Jeszcze przed tym, jak straciła przytomność, usłyszała pociąganie klamki a potem pełen strachu głos Toma:
 – Hermiono! Na Merlina, Hermiono!
Wiedziała, że wszystko będzie dobrze.
***
Teodor poczuł pieczenie na lewym przedramieniu. To mogło oznaczać tylko jedno; Macnair go wzywał. Spojrzał na Draco, który zachowywał się jak gdyby nigdy nic.
 – Nie idziesz?
Draco leniwie na niego spojrzał i przez chwilę świdrował go wzrokiem.
 – Wzywa cię? – odpowiedział krótko.
Teodor kiwnął głową; Malfoy zamyślił się na chwilę. Po chwili Draco chrząknął głośno.
 – Więc idź. A gdyby coś się działo, dotknij tego. – Rzucił Teodorowi zielony, niepozorny kamień. – Drugi, który jest mój, stanie się gorący, jeśli mnie powiadomisz.
 – Dzięki – mruknął Nott.
Gdy wychodził z pomieszczenia usłyszał „powodzenia”. Nie odpowiedział nic; to podobno przynosiło pecha.
Spod otaczającej instytut bramy teleportował się do domu Macnaira. Gdy furta się przed nim otworzyła szybko przeszedł przez piaszczystą ścieżkę, nieoglądając się wokół. Drzwi do budynku otworzył mu skrzat.
 – Czy Ognik ma zaprowadzić panicza do Pana? – spytał nieco drżącym głosem.
 – Nie – odpowiedział Nott i nie zwracając uwagi na dźwięk transportacji skrzata zaczął iść nieoświetlonym korytarzem.
Choć nic nie było widać, to Teodor się tym nie przejmował. Znał ten dom jak własną kieszeń. Od kiedy pamiętał spędzał wakacje z dziećmi Macnaira tu, lub u siebie w posiadłości. Skręcił w lewo i przeszedł prosto korytarzem. Zapukał i otworzył drzwi na końcu przejścia.
 – Wzywałeś mnie – powiedział zwyczajnym tonem.
 – Tak… – Macnair siedzący na fotelu obok kominka chrząknął donośnie.
 – Więc?
 – Więc kiedy miałeś zamiar powiedzieć mi, że szlama spodziewa się twojego dziecka?
Teodor westchnął; wiedział, że musi grać najlepiej jak potrafi.
 – Sam niedawno się dowiedziałem – mruknął, przeczesując włosy palcami. – Wyjechałem do Rosji, przecież sam mi kazałeś, nie miałem z nią kontaktu. Wracam a Potter na mnie naskakuje, czemu zostawiłem Hermionę, w dodatku w ciąży. Zrobiłem wielkie oczy a potem razem z Potterem ją odwiedziliśmy.
 – I co zadecydowałeś? – spytał Walden, patrząc na niego pytająco. Teodor miał wrażenie, że od jego opowieści zależą losy jego, Hermiony i ich córeczki.
 – To dziewczynka. Szkoda, że szlama nie postarała się mi o dziedzica, wtedy może bym się nim zainteresował. – Wzruszył ramionami.
 – A co w takim razie zamierzasz z córką?
 – Myślę, że będę dawał Granger trochę galeonów na jej wychowanie, przecież nie jestem egoistą. Spłodziłem, więc poniosę odpowiedzialność… Ale nie będę uczestniczył w jej życiu, nie poniżę się do tego stopnia. No i spotkania z nimi ograniczę też do minimum.
Macnair pokiwał wolno głową, zastanawiając się nad czymś.
 – A jeśli szlama zginie w bitwie? – zapytał, uśmiechając się cwanie.
Cholera. Więc będzie próbował pozbyć się Hermiony za wszelką cenę – pomyślał Teodor.
 – Wtedy oddam komuś dziecko na wychowanie.
 – Właśnie to chciałem usłyszeć…
Teodor pokiwał głową i zmierzył do wyjścia.
 – Nie idź, mam jeszcze kilka pytań odnośnie innych tematów.

4 komentarze:

  1. Jak Teodor mógł tak mówić temu Macniar'owi? On tak nie myśli. Och. Ale cudownie!!! Wzruszyłaś mnie <3
    Ale macie farta, my mieliśmy lekcje, bo druga liceum to nie dzieci -.- ale dla nauczycieli nimi jesteśmy to co za różnica?
    Ten rozdział był nacechowany tyloma emocjami! <3
    Weny ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajnie piszesz i cieszę się że w ogóle postanowiłaś stworzyć opowiadanie o teomione bo nie jest to popularny parring. Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział (szkoda że tak rzadko publikujesz, a tak btw. to czy w wakacje będą może częściej?). Życzę weny i czasu, oraz przesyłam uściski.
    hermiona-granger-lamour-est-difficile.blogspot.com
    teomione-ona-i-on-polaczeni-tajemnica.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa. Tak, zdecydowanie Teomione to dość Nie popularny paring.
      Co do publikowania rozdziałów, nie chciałabym rzucać słów na wiatr, chyba rozumiesz. Mam jednak nadzieję, że będę częściej publikować, może nawet o połowę szyciej. Zobaczymy jak będzie.
      Dziękuję bardzo,
      E.

      Usuń
  3. Okropne... naprawdę, cała atmosfera tej rozmowy... ah! Ciarki na rękach :)

    OdpowiedzUsuń